Tymczasem na szacunek trzeba sobie zasłużyć albo jakimiś wybitnymi osiągnięciami, albo godną naśladowania postawą. Drukuj
Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 
środa, 22 czerwca 2011 17:53

 Sodomici i Napieralski

Felieton    gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)    22 czerwca 2011

W jednym ze swoich opowiadań, bodajże w „Jawie i mrzonce” Antoni Słonimski wspominał, jak to u zarania władzy ludowej na stanowisku szefa protokołu dyplomatycznego partia zatrudniła któregoś Radziwiłła. Wprawdzie klasowe pochodzenie miał fatalne, ale za to wiedział, z której strony położyć którą łyżeczkę, podczas gdy ci nowi „nie zawsze byli pewni”. Teraz oczywiście wszystko się zmieniło; manier i w ogóle - jak jeść bezę - naucza w TVN Style pani Jolanta Kwaśniewska, dawniej Pierwsza Dama naszego nieszczęśliwego kraju - ale czy skutecznie?

Oto pod moim ostatnim felietonem częściowo poświęconym paradzie sodomitów i gomorytek w Warszawie ukazał się komentarz, a właściwie dwa komentarze „wiewiórki” - jeden poświęcony paradzie - że mianowicie „obrzydliwy artykuł”; „niech sobie paradują”, bo „komu to przeszkadza”, a drugi, biorący w obronę pana przewodniczącego Napieralskiego - że fotografując podczas oficjalnej recepcji amerykańskiego prezydenta Obamę zachował się comme il faut, bo przecież nie świecił mu w oczy fleszem. Zazwyczaj nie komentuję komentarzy, ale tym razem zrobię wyjątek, bo obydwa na to zasługują.

Czy rzeczywiście parada sodomitów i gomorytek nikomu nie przeszkadza? To oczywista nieprawda, bo najwyraźniej przeszkadzała tym, którzy w tym samym czasie urządzili kontrmanifestację. Ale to, że parada sodomitów komuś przeszkadza nie jest dostatecznym argumentem przeciwko niej. Wyobraźmy sobie na przykład, że paradę w Warszawie chcieliby urządzić sobie hitlerowcy, na przykład w październiku, dla przypomnienia defilady, jaka w 1939 roku odbyła się w Alejach Ujazdowskich z udziałem Adolfa Hitlera. Prawdopodobnie nie dostaliby zezwolenia władz, nawet gdyby w konstytucji nie było przepisu zakazującego działalności partii komunistycznej i nazistowskiej, ani uprawiania tego rodzaju propagandy. Wygląda na to, że ocena publicznych manifestacji zależy od tego, jaki propagują one ideał.

Sodomici i gomorytki twierdzą wprawdzie, że przy urządzaniu parad chodzi im o tolerancję, ale obawiam się, że to nieprawda i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze - wszystko wskazuje na to, że tolerancję utożsamiają oni z akceptacją. Tymczasem tolerancja oznacza cierpliwe znoszenie czegoś, co jest wstrętne, obrzydliwe, niebezpieczne - w imię jakiejś wartości wyższej, na przykład - miłości bliźniego, albo przynajmniej - pokoju społecznego. Cierpliwe znoszenie nie oznacza jednak, że to coś przestało być wstrętne, obrzydliwe, czy niebezpieczne. Przeciwnie - jest takie nadal i każdy, kto cierpliwie to znosi, ma prawo nie tylko to zauważyć, ale również - dać zewnętrzny wyraz swemu stanowisku w imię wolności słowa.

Tymczasem sodomici i gomorytki paradują w ramach walki z „homofobią” to znaczy - wszelką krytyką sodomitów i gomorytek. Nie walczą zatem o żadną tolerancję, tylko o pozbawienie wszystkich, którzy sodomitów, ani gomorytek nie lubią, albo którzy sodomią lub gomorią się brzydzą - prawa uzewnętrznienia swoich uczuć. Dopóki bowiem sodomici i gomorytki nie obnoszą się publicznie ze swoim zboczeniem, nie muszą liczyć się z publiczną reakcją. Jednak w momencie, kiedy robią z tego zagadnienie polityczne - muszą się z taką reakcją liczyć. Tymczasem proklamując walkę z „homofobią”, pod pozorem walki o tolerancję próbują WYMUSIĆ AKCEPTACJĘ sodomii i gomorii, to znaczy - zmusić wszystkich pozostałych do ukrywania swoich prawdziwych poglądów i uczuć. Na taki terror oczywiście zgody nie ma i być nie może, a wszelkie manifestacje mające na celu ograniczenie wolności innych ludzi, właśnie ze względu na przyświecający im ideał, powinny zostać potępione.

Po drugie, sodomici i gomorytki domagają się owej akceptacji w imię „szacunku”. Ale zaraz, zaraz... Z jakiego to tytułu domagają się tego szacunku? Ano z tytułu zboczenia seksualnego, jakiego są ofiarami. Mamy zatem do czynienia z jakimś absurdalnym uproszczeniem. Równie dobrze mógłby naszego szacunku domagać się syfilityk - bo właśnie zaraził się syfilisem. Nie ma jednak żadnego powodu, by go z tego tytułu obdarzać szacunkiem, bo - po pierwsze - syfilis, chociaż jest pochodzenia naturalnego, podobnie jak sodomia, nie jest żadnym atrybutem zaszczytnym, a nabawienie się jednego czy drugiego nie wiąże się z jakąkolwiek zasługą, czy jakimś wybitnym osiągnięciem.

Tymczasem na szacunek trzeba sobie zasłużyć albo jakimiś wybitnymi osiągnięciami, albo godną naśladowania postawą. Zatem w przypadku paradujących sodomitów i gomorytek mamy do czynienia z próbą podwójnego wymuszenia - to znaczy - próbą ograniczenia wolności wszystkich, którzy sodomitami czy gomorytkami nie są, ani też im się nie podlizują. Dlatego każdy normalny człowiek na każdą próbę takiego wymuszenia odpowiada sprzeciwem. Mam nadzieję, że „wiewiórka” też to zrozumie, bo jeśli nie - to by oznaczało, że nie trafiają do niej racjonalne argumenty, a to zniechęca do jakiejkolwiek dyskusji.

Obrona pana przewodniczącego Napieralskiego więcej wyjaśnia, niż mówi. To, że „wiewiórka” nie widzi niczego niestosownego w natrętnym fotografowaniu prezydenta zaprzyjaźnionego mocarstwa przez innego uczestnika oficjalnej recepcji, w dodatku przewodniczącego partii mającej ambicję rządzenia naszym nieszczęśliwym krajem - stanowi ważną informację o upadku dobrych obyczajów w Polsce. Jest kolejnym dowodem, że z komunizmu bezkarnie się nie wychodzi, że przerwanie ciągłości cywilizacyjnej przez ten z piekła rodem ustrój, trzeba będzie odrabiać latami, a może nawet - dziesięcioleciami.

Bardzo dobrą ilustracją takiej konieczności jest historia 40-letniej wędrówki Żydów przez pustynię po ucieczce z Egiptu. Mojżesz nie dlatego krążył z nimi przez tyle lat po pustyni, że nie mógł trafić, tylko - żeby wymarło pokolenie ukształtowane w niewoli, bo podbić Kanaan mógł tylko przy pomocy tych, którzy batoga nie zaznali, ani do niego nie przywykli.

A właśnie tak się składa, że niedawno miałem okazję uczestniczenia w kolejnej próbie odbudowy dawnych form życia cywilizowanego. W Jaroszowej Woli pod Warszawą odbyły się rozgrywki polo w setną rocznicę rozegrania pierwszego meczu w tej dyscyplinie na ziemiach polskich - bo w 1911 roku Polski jeszcze na mapie Europy nie było. A właśnie w tym roku w Łańcucie, posiadłości Potockich, taki mecz został rozegrany. Polo jest sportem konnym; zawodnicy dosiadający koni, specjalnymi malletami wbijają piłkę do bramek. Więc z okazji tej setnej rocznicy, do Jaroszowej Woli przybyła delegacja rodziny Potockich z hrabiną Marią, właścicielką zamku Montresor we Francji na czele i liczni goście, w obecności których rozegrano turniej, którego zwycięzcą została drużyna z Sowińca. Drugie miejsce zdobył Warsaw Polo Club, trzecie - Gardener Polo Club a czwarte - klub polo z Żurawna, w którym od 8 lat grają ojciec Kazimierz i syn Michał Czartoryscy.

Stanisław Michalkiewicz